Kołysanka dla Księżniczki
 
  Strona startowa
  Co można tu znaleźć?
  Słowa Słowa Słowa - debiut Boże Narodzenie 2020
  BajDusie - tomik wydany : kwiecień 2022
  Rozmowa Świąteczna: 21 grudnia 2016
  Bezkres - 10.2020 - wywiad
  Wnet.fm - wywiady MiŚ
  Z Ewangelii do Serca
  From the Gospel to Heart
  Świadectwa z rekolekcji
  Dziękuję Duchu Święty
  Malowanie Słowem 23.01.2015
  skrobki 2004 - 2021
  skrobki 1987 - 2002
  Skrobki - opowieści
  Wąż na Jabłoni
  => Elfandry, Flinki i Olbandy
  => SAFAR
  => ZAKON
  => SUS
  => WROTA
  => Ziemia Ognia
  => WOJOWNIK
  => Mysli uczesane
  Szamanka i Olivki
  Sewe Songs Book
  Księga gości
  Kontakt
  Zagadki... dla Przedszkolaka
  Prawa Autorskie
Elfandry, Flinki i Olbandy

 
 
„Elfandry, Flinki i Olbandy”
 
 
Kasi i Kornelii,
 
Szymciowi, który zbudował z klocków dom Elfandrów, i tak rozpoczął tą opowieść.
 
 
 
Spis Treści.
 
Rozdział 1: W którym Elfandry obserwują zaćmienie księżyca.
 
Rozdział 2: W którym Elfandry wracają do wioski. W wiosce znajdują poniszczone domy, oraz leżącego nieprzytomnego młodego Olbanda.
 
Rozdział 3: W którym Elfandry wędrują do Gór Kamiennych, po skały, na koła nowych domów.
 
Rozdział 4: W którym poznajemy psotne Flinki.
 
Rozdział 5: W którym Elfandry ścinają drzewa i budują szkielety domów. Obsadzają domy młodymi choinkami.
 
Rozdział 6: W którym Olbandy przybywają w poszukiwaniu zaginionego młodego Olbanda.
 
 
 
 
 
Rozdział 1
 
 
Na najwyższym, i zarazem największym wzgórzu, jakie się znajdowało w okolicy, pomału zaczynało się robić ciasno. Zapełniały je istotki o szaro-niebieskich, dużych oczach. Kłębiły się, niczym piana, wesoło przy tym popiskując. Ich garbate na środku noski marszczyły się przy tym wprawiając w ruch ukryte pośród długich włosów uszy, których jedynie spiczaste koniuszki wystawały lekko zdradzając swoją obecność podczas tego charakterystycznego ruchu. Ich długie koszule, przeznaczone do przebywania w łóżkach, zwisały im przy dłoniach, a dłuższe tyły ciągnęły się po ziemi. Wszystkie stworki patrzyły w jedną stronę – w niebo.
 
To Elfandry, jak co roku, przybyły świętować zaćmienie księżyca. Wpatrzone w białą tarczę nie mogły się doczekać chwili, kiedy to nastąpią zupełne ciemności, a księżyc zniknie zasłonięty przez ziemię. Przyglądały się, jak ogromna złota tarcza zaczyna znikać kawałek po kawałku jakby była gryziona przez niewidzialnego Olbanda. Każdy znikający kawałek wywoływał ich okrzyki radości. A kiedy księżyc zniknął całkowicie, tysiące świec jednocześnie rozbłysło na wzgórzu przy wtórze radosnych pisków i okrzyków Elfandrów.
 
Nie mogło być wyjątków. Każdy Elfandr musiał mieć odpaloną świeczkę. Jej płomień symbolizował nadchodzący rok. Jeśli świeczka dała się odpalić od razu, a płomień połyskiwał równym i ciepłym światłem, to zapowiadało wspaniały rok. Każdy problem z rozpaleniem płomienia zapowiadał kłopoty. A więc nie było wyboru. Płomień musiał być idealny.
 
Świece te były szykowane specjalnie na tą okazję. W sznurek na knoty panny pragnące znaleźć oblubieńca wplatały swoje włosy po całej jego długości tak, aby knot każdej świecy zawierał w sobie ich nieprzerwany fragment. Wosk na świece był wzbogacany w dodatki, których ilość i rodzaj znane były zaledwie garstce Elfandrów odpowiedzialnych za ich przygotowanie przed każdym zaćmieniem księżyca. Wiadome wszystkim było tylko to, że cały rok zbierały odrobiny pyłków kwiatów. Suszyły wiosenne źdźbła trawy i ucierały je na proszek. Zgarniały także kurz z pieca, który był nie ruszany przez cały rok. Nie oznaczało to, że Elfandry są bałaganiarzami. O nie. Ich domy lśniły nieskazitelną czystością. Pozostałe dodatki znajdujące się w wosku buły ich sekretem.
 
Kiedy już lśniły wszystkie świece, a okrzyki i piski radość cichły, Elfandry składały sobie życzenia. Padały sobie w objęcia, żeby się wyściskać i ucałować. Każdy jeden Elfandr obdarowywał życzeniami każdego jednego Elfandra znajdującego się na wzgórzu. Zabierało im to sporo czasu. Świeczki dążyły gasnąć, a zniknięty księżyc zaczynało zastępować na niebie słońce. Wtedy Elfandry wracały do swoich domów i odsypiały tą szczególną dla nich wszystkich noc.
 
 
 
Rozdział 2
 
 
Tak było i tego poranka. Wesołe pokrzykiwania i śmiechy Elfandrów wiatr niósł w stronę wioski ze znaczącym wyprzedzeniem. Z każdą chwilą był coraz głośniejszy, co jednoznacznie wskazywało na to, że Elfandry są już przysłowiowe dwa kroki od domu. Niespodziewanie jednak śmiech ucichł. Chociaż wiatr wiał z niezmienioną siłą, to nie przynosił ze sobą ani jednego odgłosu Elfandrów.
Było to bardzo dziwne zjawisko. Dziwne do tego stopnia, że nawet drzewa przestały szumieć. Od korzeni po czubki stały nieruchome. W dole znieruchomiałe z zaskoczenia i przerażenia Elfandry wpatrywały się w jedno miejsce.
 
Tam, gdzie wędrowały ich spojrzenia, jeszcze niespełna kilka godzin temu znajdowała się ich wioska. Wysoko ponad drzewa wznosiły się ich jeżdżące domy otoczone wyjściami z podziemnych korytarzy Flinków. Teraz nie było po nich śladu. Nieliczne fragmenty połamanych schodów, dachów oraz rozłupanych kół rozciągały się dookoła ogromnego ciała spoczywającego na miejscu wioski.
 
- To Olband... – szepnął ktoś w głębi zebranego bezkresu Elfandrów.
- Co on tu robi...? – zastanawiał się kolejny głos z głębi.
- Czemu zniszczył naszą wioskę..? – zaszeptało coś bezradnie.
 
Ponownie zapadło milczenie. Elfandry zaskoczone i zaniepokojone w bezruchu oczekiwały dalszego ciągu wydarzeń. Na miejscu ich domów rozciągał się ogromny tułów. Metalowa klamra parcianego pasa trzymającego spodnie na kopiastym brzuchu Olbanda odbijała promienie radosnego słońca. Szare wełniane spodnie, ubrudzone na kolanach, mimo podwinięcia końców nogawek sięgały swą rozciągłością do sznurówek skórzanych, przystosowanych do dalekich wędrówek butów. Pokryte krótkim czarnym włosiem ręce leżały nieruchomo. Nie poruszała się nawet tak samo jak ręce owłosiona pierś Olbanda. Ciężkie powieki Olbanda spoczywały w bezruchu, a jego wysokie, skryte pod końcami kręconych włosów czoło spływało kropelkami potu. Szeroki płaski nos zaczerwieniony od przegrzania nawet nie próbował nabrać w płuca powietrza.
 
- On chyba jest chory. – szepnęła jedna z Elfandrek i ruszyła w kierunku głowy Olbanda.
- No właśnie – niemal jednocześnie przytaknęło kilka innych i w ślad za swą poprzedniczką ruszyły w tą samą stronę co ona. Po krótkiej wspinacze wszystkie cztery stały na mokrym czole Olbanda. Przyglądały mu się przez chwilę. Obserwowały jego czoło, oczy i nos.
 
- On ma gorączkę! – wykrzyknęła jedna z nich.
- Trzeba mu zrobić okład! – do krzyknęła odważnie druga. Zmoczcie kilka kołder i przynieście. – dodała.
 
Pośród Elfandrów zrobiło się zamieszanie. Zaczęły biegać we wszystkich kierunkach w poszukiwaniu kołder. Wyglądały jak zdezorientowane mrówki, których zamierzenia z każdą chwilą stają się zrozumiałe dla obserwatora. Kilku Elfandrów znosiło liny i wciągało je na pierś Olbanda, by być gotowym do wciągnięcia zmoczonych kołder. Kilku innych, w tym samym celu wspinało się po uchu do czoła Olbanda. Cała masa pozostałych odnajdywało wystające spod niego kołdry i z trudem wyciągało je, by po chwili z zadziwiającą prędkością biec do kadzi ze zebraną codziennie wodą skapującą z liści drzew, a potem z wielokrotnie cięższymi, bo całkowicie przesączonymi wodą, dreptać do Elfandrów czekających przy linach. Po kilku minutach takiej krzątaniny całe czoło i niemal cała pierś Olbanda była pokryta okładem z mokrych kołder.
 
Wszystkie Elfandrki, które znajdowały się pośród Elfandrów, zebrały się wokół Olbanda. Postanowiły trzymać przy nim troskliwą straż, niczym matki czuwające przy swoich pociechach, które zdrowe i roześmiane, pozostały teraz na boku w obliczu nieszczęścia Olbanda. Już się umawiały, które będą sprawdzały temperaturę czoła, które będą sprawdzały pierś, a które uszykują pyszny rosół, na wypadek, gdyby Olband poczuł się lepiej, i obudził się bardzo głodny.
 
Dla Elfandrów, którzy pozostali osamotnieni, oczywiste było zupełnie co innego. Należało się przespać i podzielić zadaniami związanymi z odbudową domów. Nie patrząc na podekscytowane ogromem swojego zadania Elfandrki, ułożyli się na trawie, z nadzieją, że uda im się mimo wszystko zdrzemnąć, by nazajutrz zająć się ścinką drzew i wyprawą w Góry Kamienne.
 
 
 
Rozdział 3
 
 
Po burzliwej naradzie Elfandrzy wyliczyli, że potrzebują 120 kół i 900 drzew na zbudowanie 30 domów. Do wyprawy w Góry Kamienne wybrali zatem 120 najsilniejszych pośród siebie. Reszta z nich zajęła się ścinaniem drzew.
 
Wszyscy Elfandrzy podążający w Góry Kamienne zabierali ze sobą kilofy i cyrkle, oraz liny z hakami. Zabierali płócienne worki z chlebem i sakwy z wodą. Zakładali kolorowe wełniane czapki z nausznikami, ocieplane buty i rękawiczki. Zajęte Olbandem Elfandrki nawet nie zwróciły uwagi, jak opuszczali wioskę.
 
Słońce właśnie zaczynało dosięgać wierzchołków drzew, kiedy wyprawa w góry opuszczała swoją dolinę. Wędrując przez las Elfandrzy bacznie obserwowali jak talar słońca odbija się od wierzchołków i wdrapuje wyżej na niebo, a po wędrówce pośród chmur zsuwa się po nich z powrotem na wierzchołki drzew. Kiedy słońce zaczynało zeskakiwać z wierzchołków, by powoli zmierzać ku krawędzi ziemi, wyprawa docierała właśnie do podnóży Kamiennych Gór. Ich zbocza lśniły ponad zielonymi szpicami drzew. Nic na nich nie rosło. Były tak białe, jak kozie mleko.
 
Na pracę przy wycinaniu kół na zboczu Góry było już zbyt późno. Elfandrzy postanowili rozbić obóz. Każdy z nich miał w swoim plecaku hubkę i krzesiwo. Hubki, nasączone tłuszczowym wywarem raz rozpalone paliły się nieprzerwanie przez całą noc. Posiadanie ich u podnóża Gór było konieczne ze względu na chłodne noce.
Elfandrzy usiedli w trzech okalających się kręgach i rozpalili ogniska. W milczeniu skosztowali chleby, które przynieśli ze sobą i położyli się spać, każdy przy swoim ognisku. Rozmyślali o swoich rodzinach, które zostały w zniszczonej przez Olbanda wiosce. Rozmyślali o kolejności wycinania kamiennych kół. W końcu usnęli.
 
Słońce ledwo co zaczęło wyglądać zza ziemi, a Elfandrzy już stali gotowi do pracy. Rozstawieni w równych odstępach, ze wzniesionymi w górę kilofami czekali na półce ogromnego wyrobiska, którego kolejne poziomy niczym kręcone schody wyglądały spod siebie, czyniąc się coraz ciaśniejsze ku dołowi wyrobiska. Kiedy tylko złoty blask spoczął na skale przed nimi swoim słonecznym dotykiem zaczęli kuć. Kilofy wycinały wręby na całej wysokości półki. Koła domów Elfadrów były dokładnie ich wysokości, więc i półki wyrobiska wycinane przez Elfandry od wieków miały dokładnie taką wysokość.
 
Kiedy złoty blask słońca wskakiwał na kolejną półkę, Elfandrzy byli gotowi do zmiany kierunku kucia. Wszyscy obrócili się w prawo i zaczęli kuć w kierunku wyrębu wyciętego przez Elfandra z przodu. Tu czekało ich trochę więcej pracy, bo koła były kilkakrotnie większej średnicy niż grubości. Doświadczeni w tej czynności byli gotowi kiedy słońce wskakiwało kolejne dwie półki wyżej.
 
Zatem nadszedł czas na nadanie kształtów kuł wyciętym w ten sposób blokom. Zadziwiająca była zręczność Elfandrów, którzy kilofami tak doskonale obłupywali skały, że każdy szykowane przez nich koło dokładnie takie samo. Wszyscy zachowywali taką samą kolejność odcinania nadmiaru bloków. Prawa strona, górny róg, lewa strona górny róg. Przejście na drugą stronę bloku. Prawa strona, górny róg, lewa strona górny róg. Potem to samo z dolną częścią bloku.
 
Kiedy koła miały zgrubnie ociosane kształty, Elfandrzy przebijali w nich otwory na osie. Kilka uderzeń kilofem z jednej strony, kilka uderzeń z drugiej, i po chwili otwory w kołach były gotowe. Dopiero wtedy drobnymi i delikatnymi uderzeniami kilofów zgrubne zarys kół zamieniali w idealne figury. Wygładzali niemal całe zarysy. Nie obrobione zostawały tylko te części, którymi koła stykały się z podłożem. Elfandrzy podcinali je wtedy tak samo jak pnie drzew i przewracali koła na boki. Wówczas równali to co jeszcze zostało do ociosania.
 
Skała, z której Elfandrzy wykuwali koła była bardzo twarda, ale bardzo lekka. Podniesienie przewróconego koła nie było zatem większym problemem dla żadnego z nich. Tak samo transport koła do wioski, polegający na toczeniu go był dla Elfandrów rozrywką. Każdy z Elfandrów gotowy do drogi stał dumny przy wykonanym przez siebie kole. Serpentyna stopni wyrobiska krok za krokiem prowadziła ich ku powierzchni. Wiedzieli, że właśnie rozpoczynają marsz do wioski. Byli z tego powodu bardzo szczęśliwi, i mimo zmęczenia ruszyli przed siebie bez odpoczywania, by jak najszybciej się w niej znaleźć.
 
 
 
Rozdział 4
 
 
Kiedy coś tylko ginęło bez śladu, było wiadomo że to sprawka Flinków. Te małe, wędrujące pod ziemią stworzonka, zjawiały się natychmiast wszędzie tam, gdzie zamieszkiwały Elfandry. Każdy dom Elfandrów otoczony był zawsze kilkoma kopcami liści, pod którymi znajdowały się wejścia do korytarzy Flinków. Elfandry odgradzały się od nich płotami, lub zagajnikami choinek, co było raczej tylko pozorem odgrodzenia.
 
Pojawienie się pierwszego kopca w sąsiedztwie było jednoznaczną informacją, że te bose zielone stworki w krótkich spodenkach z szelkami, znalazły swoją pierwszą zdobycz. Nie ważne było co stało się ich zdobyczą. Czy to spinka do włosów Elfandrki, guzik z kamizelki Elfadra, ukruszone ucho od ulubionego kubka do herbaty. Każde możliwe znalezisko cieszyło Flink tak samo.
 
Bezszelestność Flinków stanowiła ich tajną broń. Szmer upadającego na ziemię liścia zdawał się być symfonią w porównaniu z krokami tych stworków. Różnorodność gestów, jakim posługiwały się Flinki sprawiła, że zupełnie nie wydawały z siebie żadnego odgłosu, nawet najmniejszego, najcichszego piśnięcia.
 
To z ich powodu Elfandry zaczęły budować jeżdżące domy i maskować je połaciami trawy oraz choinkami. Kiedy sąsiedztwo Flinków stawało się zbyt uciążliwe, Elfandry razem z domami zmieniały lokalizację wioski.
 
Teraz, w miejscy gdzie jeszcze dwa dni temu znajdowała się wioska Elfandrów, mnóstwo rzeczy zdawało się zaginąć bez śladu. Oczywiście część z nich znajdowała się pod Olbandem, a część porozrzucana po okolicy. Fakt, że jakieś rzeczy znajdowały się pod Olbandem zagradzał dostęp do nich jedynie Elfandrkom. Flinki docierały do nich bez trudu korzystając ze swojej umiejętności kopania tuneli.
 
Ogałacały także okolicę z tego, co Elfandrki skrzętnie pozbierały i zgromadziły w jednym miejscy. Co chwilę brakowało jakiegoś garnka, talerza lub widelca z łyżką. Zajęte chorym Olbandem Elfandrki nie zwracały na to zbytniej uwagi. Flinki wykorzystywały zatem sytuację najlepiej jak umiały. Ich norki zostały przez nie niemal zapchane różnościami. Znajdowały się w nich grzebienie, szczotki, gwoździe, poduszki i ręczniki. Z trudem przepychały się pomiędzy kawałkami potłuczonych kubków i talerzy, wygiętych noży i połamanych wykałaczek. Zupełnie nie znały umiaru...
 
 
 
Rozdział 5
 
 
Piły, siekiery i topory zdawały się być naturalnym przedłużeniem rąk Elfandrów. Ścinanie i okorowanie szło im z ogromną zręcznością. Kiedy jedni Elfandrzy ścinali drzewa piłami, kolejni odcinali z pni wszystkie gałęzie toporami. Następna grupa zdzierała korę siekierami i przecinała pnie piłami na połowy po całej ich długości. To samo robili z gałęziami.
 
Na tak przygotowane pnie i gałęzie oczekiwał inny zespół Elfandrów, który rozpoczynał budowę domu. Podstawą każdego domu była tratwa z dziesięciu pni powiązanych linami. Pod tratwą Elfandrzy przekładali w jej poprzek dwa pnie i przywiązywali je ściśle do tratwy. Pnie te wystawał po jej obu stronach. Te końce służyły do zamontowania kół. Każde koło nabijali na koniec pnia. Potem w koniec pnia wbijali klin, tak żeby pień został rozepchany i zablokował koło przed zsunięciem się. Tak przygotowaną tratwę ustawiali w miejscu, w którym miał stać dom i przystępowali do dalszej budowy. Układając pnie na zakładkę wznosili ściany domu, pozostawiając w nich odrazu okna i drzwi. W miejscach, gdzie pnie krzyżowały się ze sobą Elfandrzy wycinali podcięcie, które pozwalały zsunąć ze sobą szczelnie pnie, oraz zabezpieczały je przed zsunięciem się z siebie. Środkową część ścian układali najwyższą, co stanowiło punkt odniesienia do późniejszej rozbudowy domu. Boczne strony były od niej niższe, i różniły się wysokością między sobą. Kiedy dom miał pozostać mały, nakładali belki na tak przygotowane ściany tworząc z nich sufit. Taki dom przypominał trochę nierówne schody. Elfandrzy pokrywali cały dach mchem a potem sadzili na nim młode choinki. Z mozołem wciągali je linami na górę i ustawiali równo pionowo, po jednej na każdym poziomie dachu. Ściany domu utykali mchem, żeby były cieplejsze. Tak przygotowany dom nadawał się do urządzenia w środku i zamieszkania.
 
Taki dom z daleka wyglądał jak niepozorne, zarośnięte drzewami wzniesienie. Żeby go przemieścić potrzebnych było trzydziestu Elfandrów. Dwudziestu z nich wiązało liny do ciągnięcia domu, a dziesięciu stawało za domem z zaostrzonymi palami, którymi zapierali się w ziemię i pchali dom. Zorganizowanie takiej przeprowadzki nie stanowiło żadnego problemu. Typowa rodzina Elfandrów składała się z czterdziestu członków.
 
Teraz, kiedy potrzeba było zbudować trzydzieści domów, Elfandrzy postanowili od razu wybudować większe domy. Kiedy kończyli szykować tratwy do wioski wrócili Elfandrzy z kołami. Zabrali się zatem do osadzania kół i ustawiania jeżdżących tratw w miejscach gdzie miały stanąć domy. Zaledwie kilka drzew od miejsca, gdzie młody Olband legł na ich wiosce, znajdowała się słoneczna polana. Na niej więc postanowili postawić nowe domy. Kolejno przepychali wózki, i ustawiali je na obrzeżach polany tworząc z nich okrąg.
 
Na samym środku tratw poustawiali pionowe pale. Dopiero wokół nich dobudowywali resztę ścian pokrywając je od razu dachem. Pale wznosiły się wysoko w górę tworząc studnie. W ich środku Elfandrzy układali schody , a na szczycie pali budowali drugą tratwę równoległą do dolnej, będącą podstawą do ścian i okien powtarzających układ z dolnej tratwy. Wszystkie szczeliny ścian i studni upychali mchem i układali go na wszystkich dachach. Potem oczywiście dachy obsadzali choinkami. Po siedmiu dniach ciężkiej pracy ukończyli wszystkie domy.
 
 
 
Rozdział 6
 
 
Nowa wioska była gotowa. Elfandry nie opuszczały jednak starej. Wszyscy gromadzili się dookoła młodego Olbanda. Nadal leżał w bezruchu. Nie miał już rozpalonego czoła, a pod jego nosem dawało się wyczuć bardzo delikatne drżenie powietrza, to nadal wymagał opieki.
 
Okolica dookoła Olbanda wyglądała niczym obozowisko skautów. Setki małych ognisk na których radośnie podskakiwały promyki. Nad każdym promykiem kociołek. W każdym kociołku gorąca strawa. Drewniane miski i widelce oczekiwały chwili, kiedy będzie można napełnić nią Elfandrdzkie brzuszki.
 
Niespodziewane drżenie ziemi wywołało ogromne poruszenie wśród Elfandrów. Było ono na tyle silne, że wywracały się stojaki z kociołkami, a szyszki z okolicznych drzew spadały na głowy Elfandrów. Z chwili na chwilę drżenie było coraz mocniejsze, a towarzyszący mu trzask łamanych drzew stawał się coraz bliższy i głośniejszy.
 
- Olbandy!!! – zawołała radośnie Elfandrka rozchylająca usta młodego Olbanda, by mieć w nich na tyle dużą szczelinę, by przez nią wlać mu przez nią rosół z kociołka.
- Olbandy, Olbandy!!!! – radosne wołanie rozchodziło się wśród Elfandrów, które niemal jednocześnie poderwały się z miejsc, i wyciągając w górę ręce machały nimi chcąc zwrócić na siebie uwagę przybyszów, którzy byli ubrani dokładnie tak samo jak znajdujący się w wiosce malec.
 
Olbandy był największymi istotami jakie wędrowały po świecie. Do krainy Elfandrów przybywały kilka razy w roku, by przywiezione z dalekich krain owoce wymienić na przyrządzane przez Elfandry syropy i napoje. Nigdy jednak nie przybywały o tej porze roku.
 
- Olbi?? – zabrzmiał głos ponad drzewami. – Synku...
Matka zagubionego Olbanda pochyliła się nad nim. Widząc ją Elfandrki uśmiechnęły się rozstępując tak, żeby mogła go wziąć na ręce.
- Dziękuję wam bardzo. – szepnęła próbując powstrzymać łzy. Kilka z nich spadło na nos malucha. Bezwiednie zatrzepał głową, żeby je z niego strącić. Po chwili otworzył oczy wtulając się w matkę. Widząc to Elfandry zawołały radośnie Hurrraaaaa, szczęśliwe, że malec odzyskał siły.
 
Ojciec malca stał z tyłu za nimi trzymając żonę za ramię.
- Przepraszam za zniszczoną wioskę. – powiedział – Olbi musiał być bardzo wycieńczony tym długim wędrowaniem. Nasz statek rozbił się na skałach, a każde z nas trafiło na inną cześć wyspy. Olbi wiedział że będziemy go szukać, a to miejsce znają wszystkie Olbandy. Wiec przyszedł do was.
 
Elfandry uśmiechnęły się do niego. Otoczyły Olbandy ze wszystkich stron i przytuliły się do nich. Oznaczało to że ta trójka już na zawsze zostanie w krainie Elfandrów, bo Elfandry nie pozwolą im odejść. Na wyspie było przecież wystarczająco dużo miejsca, żeby trzy Olbndy mogły na niej zamieszkać.
 
I tak też się stało. Jestem jednym z nich.
 
 
02-09/03/2007
 
Seweryn Krzysztof Topczewski

 
Domy Elfandrów i domki Flinków - budowle Szymonka:










czas....  
   
Stronę odwiedziło już 39104 odwiedzający (71234 wejścia) :)
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja